Miałam dziś naprawdę ciężki dzień... może nie jeden z najgorszych ale dał mi się we znaki konkretnie...Mianowicie nadal kwitnę w biurze bo zalało mnie biuro z góry nade mną, nie wiadomo jakie źródło tego,czy grzejnik czy pękła rura a telefon u nich głuchy... Czekam co zadziała administrator budynku a zbliża się 21 a ja do domu nawet nie wstąpiłam.. ech... Rano obudziłam się z katarem i przytkanym prawym uchem więc po wyjściu z domu nie słyszałam szumu wiatru bo byłam lekko przygłucha. Do tego nie wyspałam się bo męczył mnie znany mi już koszmar i przebudzałam się co jakiś czas, co spowodowało, że wstałam z łóżka bardziej zmęczona niż się położyłam. Nawet na śniadanie nie miałam ochoty choć u mnie z tym zawsze twardo bo wychodzę z założenia, że to najważniejszy posiłek i musi być zjedzony, ba! nawet musi być solidny. Jedyna dziś pozytywna rzecz dzisiejszego dnia, to to że mam cudne pazurki i tylko z tego jestem zadowolona... Nie wspomnę, że wychodząc z biura zapomniałam prywatnego telefonu i po wizycie u kosmetyczki musiałam się cofnąć po niego brnąc przez pół miasta.. Szczęście w nieszczęściu bo wpadam do biura a tu z sufitu kapie konkretnie "kap kap" i wiedziałam już że ten dzień nie skończy się dobrze...Także żegnam się na dziś nie mam siły na nic, nawet na stukanie palcem w klawiaturę.. marzę o moim malutkim cieplutkim łóżeczku i spokojnym niczym niezaburzonym śnie....
Martini
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz